piątek, 28 listopada 2014

O sposobach wychodzenia z marazmu

Pogoda zmieniła się z szarej, mokrej i bardzo dołującej mnie, na po prostu mroźną. Brakuje jeszcze tylko śniegu, szronu na drzewach i pełnia szczęścia gotowa :)
Po ostatnim dołującym dniu postanowiłam wziąć się w garść i tak też się stało :) co prawda nie wróciłam jeszcze do nauki, ale zaczęłam od ogarniania mieszkania i tego, co wokół mnie na co dzień wpływa na mnie. Posprzątałam mieszkanie, przygotowałam własnoręcznie przyprawę do piernika i tak zapachniało mi świętami, że kupiłam też kilka ozdób świątecznych. Jutro jak tylko wróci mój mąż pojedziemy po choinkę - myślę, że wówczas nastrój świąteczny będzie powodował pełnię szczęścia przynajmniej do nowego roku ;)
Od czasu do czasu lubię (uspokaja mnie to, a dodatkowo podbudowuje, jeżeli wszystko mi wyjdzie :) ) piec lub gotować. W gotowaniu lubię eksperymentować, często sama coś wymyślam na podstawie tego, co akurat mam w lodówce, a robiąc coś z przepisu - i tak się go nigdy w pełni nie trzymam. Ot takie moje dziwactwo ;) Z pieczeniem jest troszeczkę inaczej. Z reguły staram się wykonywać wszystko według przepisu, ale nie odmierzam składników na wadze, tylko łyżkami, szklankami... ;) Na poprawę humoru zrobiłam już piernik staropolski, który czeka w lodówce, na 14 grudnia na upieczenie (ze strony: ), dziś robię pierniczki i croissanty jako niespodziankę na śniadanie dla męża ;)
Myślę, że za rok to już Hubert pomoże mi z pierniczkami i myślę, że oboje będziemy mieć z tego niezłą frajdę. Dziś już poszedł spać:)
Ja już idę do moich pierniczków. Dodam tylko, że Hubertowi pojawił się dziś 4-ty ząbek :) Chyba pominęłam poprzednie 2, ale nadrobię to dziś lub jutro :)

wtorek, 25 listopada 2014

Marazm

Mąż w delegacji. Od kilku dni z Hubertem znów spędzamy czas we dwoje i choć kocham nad życie tego małego stworka, to gdyby nie znajomi, którzy od czasu do czasu przychodzą w odwiedziny i przypominają, że miałam kiedyś inne życie, to chyba bym zwariowała.
Nie żałuję niczego, wręcz przeciwnie - cieszę się, że jestem tu i teraz. Cieszę się z każdej chwili jaką mogę spędzić z Hubertem. Ale czasami człowiek potrzebuje małej, maleńkiej odskoczni. Ot tak, żeby nie zwariować... Żeby nabrać sił, bo nie oszukujmy się, potrzeba dużo sił, żeby być mamą, nawet jak się ma tak słodkie, dobre i spokojne dziecko (dzięki Bogu;) ).
Chwilowa zmiana otoczenia, zakupy - ale nie spożywcze do domu. Tylko coś dla siebie, żeby przypomnieć sobie, że pojęcie Ciebie jeszcze nadal istnieje, że istnieję jeszcze 'Ja', a nie tylko 'My'...
Chwilowa zmiana otoczenia, bo dłuższa sprawiłaby chyba, żebym się zamartwiła. Uzależniłam się już od Niego i nie wiem, kto bez kogo nie mógłby dłużej wytrzymać.
Głowa podzielona. Myślę sobie, zrób coś dla siebie. Możesz wyjść z domu na kilka godzin, Hubert ma już 7 miesięcy, jest dużym chłopcem, poradzi sobie, a poza tym, to będzie dobra lekcja zanim pójdzie do żłobka. Druga ja lamentuje: zostawić Go? Mojego małego synka? Przecież on potrzebuje mamy! ( A może, to mama bardziej potrzebuje Jego?).
Wpadłam dziś w marazm, nic mi się nie chce. Uczyć mi się nie chce (miałam plany nauki nowego języka - udało się przez 3 miesiące). Do pracy wracać nie chcę. Nawet pisać mi się nie chciało - czuję wszechogarniające mnie zmęczenie, ale piszę - z nadzieją, że jak się wygadam, to wezmę się w garść.
Muszę wziąć się w garść. Muszę częściej pisać. Muszę zmotywować się do kontynuowania nauki. Muszę przejść na dietę i stracić brzuch (w to wątpię ;) -żart z samej siebie).
Dobrze, że są przyjaciele. Dla Ciebie mężu też wielkie dzięki, za to, że jesteś :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Karmienie piersią - teoria w zderzeniu z rzeczywistoscią

Karmienie piersią to jedna z najfajniejszych, a za razem najstraszniejszych rzeczy  jakie podczas macierzyństwa spotykają młodą mamę. Żadna teoria nie jest w stanie przekazać osobie, która tego nie robiła, co to właściwie znaczy.
Jestem bardzo szczęśliwa,że mogę karmić Huberta piersią, chociaż początkowo bałam się, że może być inaczej. Miałam wklęsłą jedną brodawkę i nawet położna ze szkoły rodzenia nie wyrażała się zbyt optymistycznie o tym. Powiedziała, że jest szansa, bo dziecko ma silny odruch ssania, ale, że faktycznie jest zbyt głęboko schowana. Wykonywałam polecone przez Nią ćwiczenia polegające na wyciąganiu brodawki strzykawką (obcina się strzykawkę od strony dzióbka, przekłada tłoczek w to miejsce i zasysa się brodawkę, próbując ją wyciągnąć. Można to jednak wykonywać pod koniec ciąży, by nie wywołać przedwczesnego porodu.) Nic jednak nie pomagało, więc bałam się, że maluch po urodzeniu też sobie z nią nie poradzi. Okazało się jednak inaczej :)
Dziecko ku mojemu ogromnego zaskoczeniu posiada taki odruch ssania, że już pierwszego dnia moja brodawka została wyciągnięta, ale pojawiła się koło niej dziura... Początki karmienia nie należą do łatwych i przyjemnych. I mama i dziecko muszą się nauczyć współpracować ze sobą. I jestem zdania, że każdy, kto chce karmić naturalnie ma taką możliwość, czasami potrzebna jest tylko czyjaś pomoc, nasza cierpliwość i determinacja, by przezwyciężyć początkowe trudności - bo łatwo na początku nie jest. Dla niedowierzających przypomnę tylko, że karmienie piersią jest naturalną czynnością i dawniej  tylko tak kobiety karmiły - obecnie chyba tracimy po prostu nasze instynkty...
Pierwsze dni i tygodnie karmienia były bolesne. Początkowo bolały mnie obie brodawki, potem jak nauczyłam się odpowiednio przystawiać Huberta bolała mnie już tylko lewa, która na siłę została wyciągnięta i rozerwana. Próbowałam kremów z apteki, masła (trochę pomogło), ale po kilku tygodniach karmienia przez łzy rana się zagoiła.
Do trudów karmienia dochodzą też: nawał mleczny, zastoje w piersi (bardzo bolesne) i zapalenie piersi(jeszcze gorsze). Ja zastoje w piersi miałam jeszcze do 6 miesiąca. Pojawiały się gdy nieopatrznie spałam na brzuchu lub gdy ucisnął mnie stanik (bez stanika nie mogłam chodzić/spać bo zalewało mnie mleko).
U początków karmienia problemem okazało się być również to, co w teorii miało mi pomóc. W wielu różnych mądrych (?) miejscach czytałam, że dziecko prawidłowo ssie, jeżeli podczas ssania jego usta układają się w "rybkę". Męczyłam się początkowo strasznie, poprawiałam Huberta po kilka razy zanim pozwoliłam mu ssać, bo ciągle nie było idealnej rybki. W końcu odpuściłam i dopiero niedawno zauważyłam, że teraz Hubert podczas karmienia ma usta ułożone w 'idealną rybkę' - zatem zalecam cierpliwość i niepopadanie w paranoje na początkach karmienia ;) Warto czytać i słuchać rad, ale nie można się zadręczać, jak na początku coś nam nie wychodzi.
Ale karmienie piersią jest warte wszelkich trudów. Takiej bliskości z dzieckiem nie da się osiągnąć w inny sposób. Uczucia, gdy dziecko jedząc przytula się do Ciebie pełne ufności jak do najcenniejszego skarbu jest nie do opisania. Tak chyba rodzi się miłość potrafiąca pokonać i wybaczyć wszystko :-) Teraz jak Hubert zaczyna ssać pierś, czasami odrywa się od niej, patrzy na n, uśmiecha szeroko, po czym łapczywie chwyta ją znowu i myślę sobie, że jestem ogromną szczęściarą...
Ps. Dodam jeszcze, że jak już ustąpią wszelkie boleści fizyczne związane z karmieniem, to staje się ono przyjemne dla mamy również fizycznie, nie tylko psychicznie.

wtorek, 28 października 2014

Jaki fotelik samochodowy?

Jesteśmy obecnie na etapie szukania nowego fotelika samochodowego i mamy z tym mały problem.
Hubert skończył niedawno 6 miesięcy, ale na wielkość jest taki, jak Jego roczna koleżanka. Oznacza to też, że za chwilę nie będzie się już mieścił w swoim obecnym foteliku, a jeszcze sam nie siada. Siedzi - ale tylko u kogoś na kolanach, chociaż chciałby więcej, to jeszcze nie ma siły. Główkę trzyma ładnie, ale jednak nadal słabo - ma przecież zaledwie pół roku. I tu się pojawia nasz problem.
Szukając fotelika samochodowego rodzice natykają się obecnie na kampanię, aby dziecko jak najdłużej jeździło tyłem do kierunku jazdy. Zaleca się zatem, aby taki właśnie fotelik zakupić ze względów bezpieczeństwa (dodatkowe wyjaśnienia tutaj: http://osiemgwiazdek.blogspot.com/2013/01/przewoz-dziecko-tyem-do-kierunku-jazdy.html). W Polsce jednak fotelików takich jest jak na lekarstwo. Przekonana argumentami wymienionymi m.in w w/w artykule i tym, że moje dziecko ma zaledwie  pół roku, a my jeździmy dużo samochodem chciałam kupić fotelik samochodowy montowany tyłem do kierunku jazdy. 
Na przeciw argumentom podawanym przez mamy starszych dzieci, że za kilka miesięcy na pewno mój maluch nie będzie chciał tyłem jeździć, zaczęłam poszukiwania. Na razie to początki, ale już pokazały się pierwsze trudności.
Większość takich fotelików jest bardzo droga. W tym roku MaxiCosi i Recaro dodali do swojej oferty foteliki montowane tyłem do kierunku jazdy i to w całkiem przystępnych cenach. Jednak foteliki te montowane są systemem isofix, którego w naszym samochodzie nie mamy. Wiem, że system isofix jest bezpieczniejszy niż montaż na pasy, ale skoro foteliki montowane przodem do kierunku jazdy i foteliki 0-13 mogą być montowane na pasy samochodowe, to dlaczego foteliki RWF nie mogą? Czy rodzice posiadający starsze samochody są zmuszeni do rezygnacji z jazdy z maluchem w trosce o jego bezpieczeństwo (wypadki niestety zależą też od innych kierowców, nie tylko od naszej bezpiecznej jazdy), czy też do zakupienia fotelika montowanego przodem do kierunku jazdy.
Zachęcona opcją 'Kontakt' na stronie MaxiCosi postanowiłam podzielić się z Nimi moimi obawami i poprosiłam o pomoc w wyborze najlepszej opcji. Niestety od 3 tygodni nie uzyskałam odpowiedzi. Fotelika odpowiedniego dla Huberta nadal szukam i nadal czekam na odpowiedź od MaxiCosi, pełna nadziei, że nie zostałam zignorowana.
Ciąg dalszych poszukiwać opiszę jeszcze ;)

czwartek, 23 października 2014

Pozytywny weekend, pozytywni ludzie

W weekend mój synek był na pierwszej w życiu "imprezie". Do znajomych przyjechali znajomi z Ukrainy i zwykłe spotkanie przerodziło się w spotkanie z gitarą i piosenką ukraińsko-polską. Po pierwszych dźwiękach gitary Hubuś zdezorientowany schował się u mamy w objęciach, ale już po chwili potwierdził tylko swoje zamiłowanie do muzyki próbując łapać za gitarę. Ale ku mojemu zdziwieniu Hubert nie przesiedział spotkania u mnie na kolanach. Praktycznie od wejścia zapoznał się z nowym 'wujkiem', z którym tak dobrze się dogadywał tańcząc, śpiewając... Nowy 'wujek' pozwalał mu nawet grać na gitarze, co Hubertowi bardzo się spodobało. A mama - potrzebna była tylko na karmienie ;) i nieznajomość języków nie była tu przeszkodą w dobrej zabawie :)
Bardzo się cieszę, że moje dziecko tak pozytywnie reaguje na innych ludzi. Jestem też pod ogromnym wrażeniem tego, jak obcy ludzie reagują na moje dziecko, chociaż wiem, że jest to raczej ogólny urok, który posiadają wszystkie małe dzieci. Niewiarygodnym jest jednak fakt jak ludzie zachowują się pod wpływem dzieci, wypływa z Nich od razu dobroć, ciepło i pozytywna energia. Ten nowy 'wujek' dopiero poznał mnie i Huberta, a bawił się z Nim, jakbyśmy się znali i przyjaźnili od lat.
Podobną pozytywną sytuację mieliśmy dnia następnego, kiedy to pojechaliśmy z Hubertem do kościoła. Podczas czytania Ewangelii  Hubertowi nudziło się już siedzieć, więc marudząc u mnie na rączkach zaczął się rozglądać dookoła. Zauważyła to jedna Pani i uśmiechając się wyciągnęła do Niego ręce, na co Hubert nie wahał się ani chwili ;) i w ten sposób przesiedział u nieznajomej Pani na rękach całe kazanie i modlitwę wiernych. Hubert wywołał u Pani niemal nieprzerwany uśmiech na twarzy, a u mnie podziw, że jest takim odważnym chłopcem, ale i dumę, że tak pozytywnie wpływa na innych ludzi.
Pisząc to, przeszło mi przez myśl, że ten weekend był jakby odpowiedzią na jeden z moich poprzednich postów. Ludzie są dobrzy i dobrych ludzi można spotkać na każdym kroku. Trzeba tylko codziennie z otwartością i dziecięcą szczerością podchodzić do życia i do innych napotkanych osób :)

niedziela, 19 października 2014

Pan kotek był chory...

Jak juz pisałam wcześniej mój Hubuś z wakacji wrócił przeziębiony. Teraz czuje się już dobrze. Ku naszemu zadowoleniu Hubert bardzo dzielnie zniósł chorobę i związane z nią 'niedogodności' w postaci kaszlu, kataru i niemożliwości oddychania przez nos. Bardzo dobrze przyjmował leki podawane łyżeczką. Po części może dlatego, że antybiotyk był słodki i truskawkowy, ale nie zrażała Go również witamina C chytrze przez nas przemycana tuż po antybiotyku. Inhalacja też przypadła mu do gustu,  traktował ją raczej jako świetną zabawę, łapał rączkami, próbował gryźć ( a raczej memłać ;).
Hubert dobrze przetrwał chorobę, ale nie obyło się bez niespodzianek.
W dni robocze (poniedziałek - piątek) umawiamy sie do naszej pediatry. Starsza Pani, z bardzo dobrym podejściem do dzieci, polecana przez kilku innych lekarzy, tym samym ufam Jej opiniom i diagnozom jakie do tej pory Nam stawiała. I co najważniejsze, nie bagatelizuje żadnych objawów,z którymi przychodziłam i zawsze starannie badała moje dzieciątko. Tu z wyborem pediatry bardzo nam się poszczęściło, tym bardziej, że przychodnię mamy ok 50 metrów od domu. Ale niestety dzieci nie chorują tylko od poniedziałku do piątku. Hubert jak coś Go 'bierze', to raczej w weekend.
Za pierwszym razem trafiliśmy do Pani doktor, która pobieżnie zbadała Huberta. Zaleciła krople na katar i stwierdziła, że trzeba czekać, bo albo mu przejdzie, albo się pogorszy (wow!). Na szczęście przeszło. Chyba po to, by po 2 tygodniach powrócić ze zdwojoną siłą. I tym razem padło na weekend. Dodatkowo, na powrót z wakacji. Postanowiliśmy zatem w najlbliższej miejscowości po drodze zatrzymać się i pójść do lekarza.
Dyżur miał lekarz w miejskim szpitalu. Przed nami 4 osoby w kolejce, zatem liczyliśmy, że w przeciągu godziny Hubert zostanie zbadany i będziemy mogli spokojnie pojechać dalej. A jednak nie. Okazało się, że gabinet dyżurnego lekarza i izba przyjęć są połączone nie tylko dodatkowymi drzwiami, ale i osobą Pani doktor. Przez godzinę naszego pobytu w tym szpitali nie została przyjęta ani jedna nowa osoba, kolejka za nami wydłużyła się bardzo. Nie zdecydowaliśmy się na dalsze czekanie i wizytę po tym jak dowiedziałam się, że osoba, którą brałam za stażystkę jest lekarzem, na którego czekamy. Myślałam, ze to stażystka, po tym jak nie potrafiła sama zdecydować, czy babcię z krwotokiem z nosa i zawrotami głowy przyjąć na oddział, czy tylko odstawić Jej leki. Kilka dodatkowych pytań jakie "Pani Doktor" zadawała zwoływanym na konsultacje lekarzom utwierdziło mnie w przekonaniu, że wizyta tam raczej nie pomoże Hubertowi, a mnie nie uspokoi. Pojechaliśmy dalej. Ostatecznie mocno zdeterminowani, w następnej miejscowości uprosiliśmy pediatrę z oddziału dziecięcego o zbadanie Hubusia. I całe szczęście, bo Hubert miał już ostre zapalenie górnych dróg oddechowych (co potwierdziła nasza Pediatra).
Zastanawiam się skąd się biorą lekarze dyżurujący w weekendy w zastępstwie lekarza rodzinnego. Czy wraz z końcem tygodnia spadają im kompetencje, czy tylko chęci? A może to jest jakaś forma kary dla lekarzy? Nie wiem, dzielę się tylko moimi wrażeniami i mam nadzieję, że nie będę musiała znów korzystać z weekendowej pomocy lekarza. Zwłaszcza pediatry.

środa, 8 października 2014

Brak słów...

Dziś na fb ktoś opublikował filmik, jak matka bije swoje kilkumiesięczne dziecko. Obejrzałam fragment ze łzami w oczach. Całości nie dałam rady obejrzeć. Piszę o tym, bo coraz częściej słyszę w wiadomościach o  okropieństwach jakie dorośli czynią tym małym Aniołkom. Telewizora nie mam, więc różne wiadomości do mnie pewnie nie docierają i chwała Bogu, że nie.
Jako matka zastanawiam się jak trzeba mieć posrane w głowie, jak być całkowicie zdemoralizowanym i wyprutym z jakichkolwiek uczuć, by czynić takie rzeczy. Nie pojmuję tego i tylko płakać mi się chce jak pomyślę, że te małe istotki, które tak bezgranicznie ufają nam dorosłym, nie są w stanie się obronić i nie rozumieją jak ktoś, kto POWINIEN ich kochać i opiekować się nimi, wyrządza im taką krzywdę.
Jestem totalnie zbulwersowana i oburzona jak pomyślę, że takich ludzi mamy w naszym globalnym społeczeństwie (bo nie mówię tu tylko o Polsce). Do czego ten świat może dojść, gdy osoby dorosłe pozbawione są jakichkolwiek oznak dobra i miłości. Piszę pozbawione, gdyż uważam, że mając chociaż namiastkę pozytywnych uczuć i odczuć w sobie, to nie możnaby było wyrządzić takiego okrucieństwa tym małym niewiniątkom.
Nie wiem, co się dzieje z tym światem, z ludźmi, że zachowują się gorzej niż zwierzęta (te dbają o swoje dzieci). Serce mi się kraja, a nie mając możliwości bezpośredniego działa by ochronić te maleństwa, proszę Boga, by zaopiekował się nimi i uchronił przed wypaczonymi dorosłymi.

wtorek, 7 października 2014

Pierwsze wspólne wakacje

Dwa dni temu wróciliśmy z naszych pierwszych wspólnych wakacji. Mój mąż nieoczekiwanie dostał 2 tygodnie wolne w pracy i postanowiliśmy pojechać nad morze. Wyprawa na wariackich papierach, ale wyznaję zasadę, że takie są najlepsze ;)
Pierwszym wyzwaniem okazało się pakowanie bagaży :) Jak zaczęłam zbierać i pakować rzeczy Hubusia - te najpotrzebniejsze oczywiście, to okazało się, że albo nasz samochód jest za mały albo, że nasz samochód jest za mały ;) Zdziwiło mnie to ogromnie, gdyż jeszcze w czasie ciąży zmienialiśmy samochód na większy, aby pomieścić wózek i nasze bagaże. Na chwilę obecną śmiem twierdzić, że dla rodziny z niemowlakiem najlepsza na wyjazdy byłaby ciężarówka.
Wracam do pakowania. Zaczyna się od ubranek, coś na zimną pogodę, coś na jeszcze gorszą oraz coś na ładną i ciepłą jesienną pogodę, do tego jeszcze ręcznik, kocyk, kosmetyki i walizka pełna. A gdzie lekarstwa? Hubuś miał katar więc potrzebne były krople, na wszelki wypadek coś od gorączki (odpukać w niemalowane), witaminy - w tej części chyba wszystko mam. Paczka pampersów (resztę się dokupi), nosidełko na spacery nad morzem, wózek gondolka z folią przeciwdeszczową już siedzą w samochodzie. Bagażnik jakoś daje radę, ale to jeszcze nie koniec. Przecież Hubuś zaczął jeść coś więcej niż moje mleko. Łyżeczka, miseczka, deserek, zupka (resztę się dokupi), kasza manna - o nie - zapomniałam o śpiworku do spania, przecież Hubert ze wszystkiego innego się wykopuje! Chyba wszystko, teraz moje bagaże (muszę się zmieścić do małej torby. Niewykonalne? Mama potrafi wszystko :) Niewielki bagaż męża i już stelaż wózka jedzie jednak z nami w środku, ale bagażnik jakoś się dopiął. Ostatni rzut oka na mieszkanie i przypominam sobie o rogalu do karmienia (niezbędny w podróży samochodem jak się już zdążyłam zorientować), zabawkach na drogę, mojej kosmetyczce... Chyba wszystko (oczywiście czegoś zapomnieliśmy, ale teraz nie pamiętam czego ), samochód zapakowany jedziemy :)
Trochę obawialiśmy się tego, jak nasz maluszek zniesie 8 godzinną podróż samochodem więc  w połowie drogi zatrzymaliśmy się na nocleg. Rozwiązanie to okazało się zbawienne, ponieważ Hubertowi niedzielna podróż nie podobała się. Poniedziałkowa przebiegła tylko trochę lepiej, dlatego bardzo bałam się drogi powrotnej. Musieliśmy robić więcej postojów, Maluszek był marudny i ciężko mu się zasypiało.Udręki podróży zrekompensowało całkowicie polskie morze. Co prawda o kąpieli nie było już mowy, ale same spacery nad wodą i możliwość spędzenia czasu tylko we troje sprawiły, że były to dla mnie najlepsze wakacje :)
Niestety po tych dwóch tygodniach Hubert złapał katar, który przerodził się w infekcje górnych dróg oddechowych, ale o tym napiszę później. Dodam tylko, że podróż powrotną zniósł bardzo dobrze, albo spał, albo bawił się. Robiliśmy tylko dłuższe niż pół godzinne spacery i zamiast na stacjach benzynowych zatrzymywaliśmy się też na wycieczki z nosidełkiem po przydrożnych atrakcjach. Oczywiście drogę powrotną też przebyliśmy w dwóch etapach :)

czwartek, 18 września 2014

Niech ktoś zatrzyma wreszcie czas...

Niedługo minie pełne 5 miesięcy od kiedy Hubuś przyszedł na świat i gdy o tym myślę, w mojej głowie pojawiają się jak natręty 2 myśli. Pierwsza, w której stwierdzam, że wybranie rocznego macierzyńskiego to był dobry wybór, gdyż nie wyobrażam sobie abym mogła posłać Go teraz do żłobka. Jest jeszcze taki malutki i całkowicie zdany na mnie i męża:) Druga myśl, związana ściśle z pierwszą, to pytanie, czy dobrze i w pełni wykorzystuję swój urlop.
Pytanie może wydać się dziwne, bo przecież jestem przy nim prawie 24h/dobę, karmię Go opiekuję się Nim, sama gotuję Mu jedzonko, wyprowadzam Go na spacer, etc.
Ale przyglądając się bliżej, to zauważam, że w tych wszystkich czynnościach jestem bardziej obok Niego, a nie z Nim. Takich momentów, gdy skupiam się na moim synku w 100% jest już znacznie mniej i te uciekają najszybciej. Pomimo, że są najwspanialsze, to często zmęczona rutyną, zajęciami, które muszę wykonać i próbą wyrwania chociaż kilku minut tylko dla siebie muszę przypominać sobie, że nie mogę tak pędzić, bo przegapię te ważne chwile, gdy Hubert jest mały. Że żaden dzień, pomimo swej rutyny, tak na prawdę nigdy się nie powtórzy. Stwierdzenie 'Panta rhei' tyczy się i Huberta, który codziennie jest inny.
Jeszcze niedawno mówił 'gu-gu', teraz już, wydaje inne dźwięki, piszczy, nawet 'śpiewa', ale tamto już minęło. Codziennie zdobywa nowe umiejętności (ostatnio zrobił sobie malinkę na przedramieniu;). Przy małym dziecku tak wyraźnie zauważalny jest uciekający czas. Starajmy się zatem cieszyć każdą możliwą chwilą. Rozmawiając z dzieckiem, nie zerkajmy kątem oka na komputer/telefon - patrzmy mu w oczy, a zobaczymy pełne miłości, zaufania i uwielbienia spojrzenie. Wyłączmy telewizor, wyciszmy telefon, weźmy książkę lub zabawki i bądźmy z dzieckiem i dla dziecka. Wystarczy 5-10 minut, ale często sami nie będziemy chcieli tego przerwać. Rozmawiajmy z dzieckiem jak z osobą, a nie jak z bezrozumnym zwierzątkiem. Pomimo, że nie umie odpowiedzieć jak człowiek dorosły, to jego oczy, nastawienie do nas przy takim sposobie komunikacji powiedzą więcej niż słowa.
Nauczyłam się od mojego synka, że czas poświęcony dla Niego, ale ten w stu procentach tylko dla Niego, jest bezcenny. Nie tylko dla małego dziecka, bo lepiej się rozwija emocjonalnie, ale i dla mnie. Sama się przy nim rozwijam emocjonalnie, wyciszam i uczę się radości z drobnych rzeczy.
Każda chwila poświęcona dziecku z miłością i cierpliwością wraca do Nas niosąc tyle dobra i miłości, że aż serce rozrywa :)
Cieszmy się sobą nawzajem:)

niedziela, 14 września 2014

Czy sen przyjdzie?

Już w dniu narodzin Huberta było mi szkoda, że w raz z dziećmi na świat nie przychodzą ich instrukcje obsługi. Oczywiście są książki, internet, szkoły rodzenia, ale to wszystko w zderzeniu z rzeczywistością czasami zawodzi. Gdy zostaje się rodzicem jedną z rzeczy z jakimi przychodzi się zmagać jest sen.
Sen jest ogólnie wybawieniem (dziecko odpoczywa, regeneruje siły, a rodzic ma czas na odpoczynek), ale jest i udręką. Udręką, gdy dziecko jest śpiące, a nie może zasnąć. Taki własnie dzień mieliśmy niedawno z Hubertem. 
Dorosła osoba gdy jest śpiąca, to kładzie się wygodnie, zamyka oczy i zasypia (w dużym uproszczeniu to napisałam, ale wiadomo o co chodzi). Zdawałoby się, że sen to taka prosta sprawa...
Dziecko zaś nie wie, że powinno zasnąć. Zasypiania trzeba się podobno nauczyć. Jest to odkrycie, które szokuje mnie do tej pory. Szokuje mnie, gdyż jestem znana z tego, że jak chce mi się spać, to zasnę zawsze i wszędzie, a tymczasem mój syn nie.
Hubert nauczył się zasypiać przy piersi. Ma to swoje dobre i złe strony (pewnie jak każda metoda), ale nie o tym będę tu pisać ;) Dotychczas, gdy Hubert chciał spać, tzn wykazywał pierwsze oznaki senności i robił się marudny, zamykaliśmy się w pokoju i podczas karmienia zasypiał. Dotychczas, bo w tym tygodniu to się zmieniło. Przez 2-3 dni spał po 10- 30 minut zamiast 1-3 godzinnych drzemek w ciągu dnia. Widać było, że chce mu się spać: miał zaczerwienione oczka, ziewał, tarł oczy rączkami i był ogólnie bardzo marudny. Ale po długich próbach zasypiania, tylko drzemał przy karmieniu,budził się i nie mógł zasnąć. Próby noszenia, czy też spacerowania w celu zaśnięcia kończyły się po dłuższej chwili płaczem. Skutek był taki, że przez te kilka dni, nie mogłam od Niego prawie wcale odejść, oboje byliśmy wymęczeni, a ja dodatkowo miałam bardzo obolałe piersi. 
Myślałam, że może jest głodny, że nie dojada albo, że może coś go boli. Szukałam różnych możliwość rozwiązań i wyjaśnień. Pani doktor powiedziała, że na to nie ma lekarstwa, że może ma gorsze dni i należy przeczekać. Wówczas wydawało mi się to niemożliwe. Szukałam w internecie i książkach pomocy związanej z zasypianiem i nic nie pomagało. Hubert nie mógł na dłużej zasnąć, a ja byłam już naprawdę podłamana :(
Aż tu po 3 dniach udręki nastał dzień 4, w którym Hubert zaczął sypiać. Wczoraj przespał dzień w trzech jednogodzinnych drzemkach, a dziś... (sama w to nie wierzę, dlatego to zapisuję) spał z przerwami na jedzenie od 13:30 do 21:20! Prawie 8 godzin snu! Nie wspominam o przedpołudniowych dwóch krótkich drzemkach ;)
Chyba odsypiał dziś te nieprzespane dni. Kolejny zaś raz okazuje się, że rację mają Ci, co mówią, że z niemowlakami nic na siłę. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i cięższe czasy przeczekać. Należy sieętylko wsłuchiwać w potrzeby naszego maluszka i starać się na nie odpowiadać, na tyle na ile potrafimy, a wszystko będzie dobrze :)

piątek, 12 września 2014

Czy niemowlę obraża się?

Wczoraj w nocy miało miejsce bardzo dziwne wydarzenie, którego nie potrafię wytłumaczyć.
Mój mały Hubuś wybudził się z nocnego snu z płaczem. Przekonana, że to zwykłe zaklinowanie się w łóżeczku. Hubuś podczas snu "chodzi horyzontalnie" niemal po całym łóżeczka. Zdarza się zatem, że przy przekręceniu się o 90 stopni budzi się, gdyż nie mieści się w poprzek łóżeczka. Jest to doprawdy pocieszny widok. Nie wiem, co mu się może śnić, ale obserwowanie Jego akrobacji łóżeczkowych to czysta przyjemność :)
Wracam jednak do tematu:) Hubuś wybudził się wczoraj z płaczem. Nie było to jednak spowodowane zaklinowaniem się, więc stwierdziłam, że pewnie jest głodny. Próba karmienia w pozycji siedzącej (ja siedzę, a Hubert leży;) ) nie przyniosła oczekiwanych rezultatów w postaci ponownego Jego zaśnięcia - odrywał się z płaczem od piersi. Pewna, że chce się po prostu przytulić podczas jedzenia, zmieniłam pozycję na leżącą, ale i to nie pomogło. Hubert odrywał się od piersi z płaczem, po czym ponownie próbował za nią chwytać. Zgaduj-Zgadula... wpadłam na pomysł, że pewnie ma zatkany nosek i nie może oddychać podczas jedzenie, jest głodny (pewnie nie dojadł...) i dlatego płacze. Rozpoczęłam więc (pewna swoich racji) oczyszczanie noska u wpół śpiącego dziecka. Skutek był taki, że Hubert rozpłakał się już na dobre - pomagalo tylko noszenie połączone z chodzeniem - płacz niesamowity. Kolejne próby wyjaśniania: może brzuszek (gorąca pielucha), może uciskam na nóżkę, w którą miał dziś szczepionkę, ... Nie wiem do tej pory co się stało. Mały nie chciał jeść, płakał, a ja prawie razem z nim. Uspokoił Go dopiero mąż, nosząc, dając wodę z butelki, nosząc, śpiewając, nosząc...
Hubert z butelki wodę pił - łąpczywie nawet, ale ode mnie jeść nie chciał już. Odciągnęłam mleko i okazało się, że Hubert pije mleko z butelki!!! Szok - On nigdy nie chciał pić mleka z butelki! Ale ode mnie nie chciał nadal pić mleka - odsuwał główkę, jakbym mu coś niedobrego podawała :(
Po godzinie rozżalony Hubert zasnął u mnie na rękach, o karmieniu piersią nie było mowy. Zjadł dopiero o 3 nad ranem, gdy ponownie się obudził.
Do tej pory nie wiem, co mu się stało, co Go bolało, co mu przeszkadzało. Nie wiem też, czy później nie chciał ode mnie jeść, bo był rozżalony na mnie? Obrażony, że czyściłam mu nosem gdy On śpi, wiedząc, że tego nie lubi? Czy niemowlę może się w ogóle obrażać? Czy też może z mężem znów próbujemy ubrać Jego świat w nasze pojęcia...

czwartek, 11 września 2014

Nowy posiłek niemowlaka

Szybko minęły 4 miesiące od urodzenia mojego synka i nadszedł czas na nowy etap w Jego życiu, czyli wprowadzanie do Jego menu posiłków innych niż moje mleko.
Pierwszy "dorosły" posiłek dziecka to ogromny stres dla rodzica. Tak przynajmniej było w moim przypadku ;) Pojawiają się od razu pytania: "Który dzień będzie najlepszy na ten nowy posiłek? Może poczekać jeszcze kilka dni, bo może jest za mały? Ale żeby nie było za późno (bo przecież gluten trzeba wprowadzić w 5 miesiącu)? Dzień został wybrany. Kasza manna czeka, tylko z czym ją teraz podać? Siostra rozpoczynała od jabłuszka (zalecenia jej lekarza). Nam pani doktor zalecała rozpocząć od warzy: marchewki i ziemniaczka, a w internecie znajdzie się jeszcze kilka innych pomysłów. Zdecydowaliśmy się zaufać naszej pani doktor i gotuję sama przecier marchewkowo-ziemniaczany. Od tygodnia mój synek dostaje codziennie porcję takiego dania.
Przyznaję, że za każdym razem po przygotowaniu tej papki jestem niezwykle z siebie dumna i proszę się nie śmiać - myślę, że mniej zadowolona byłabym z przygotowania samodzielnie wykwintnego obiadu ;)
Ale nie o tym chciałam pisać. Do napisania skłoniło mnie bardzo ciekawe odkrycie związane z rozszerzaniem diety Huberta (tak ma na imię mój synek). Otóż zauważyłam, że mój synek marchewkowo-ziemniaczanej papki nie traktuje wcale jak jedzenia! Zakładam, że on uważa, że 'tym' nie da się najeść - szok. Przecież dla nas - dorosłych niewyobrażalne jest najadanie się przez cały dzień tylko mlekiem, dodatkowy 'konkretny' posiłek jest konieczny - jak inaczej mieć energię na cały dzień? I takie też myślenie przełożyłam na moje dziecko. Założyłam, że już po pierwszym dniu Hubert będzie wiedział, że ta pomarańczowa papka ma sprawić, że nie będzie głodny. Jakie było moje zdziwienie, gdy wczoraj, podczas próby karmienia Hubert zaczął na początku protestować, a potem głośno płakać, że On chce jeść! Wiedziałam, że może być głodny, dlatego go karmiłam - dla mnie było to logiczne. Dlatego lekko zdezorientowana, początkowo nie zrozumiałam Jego komunikatu i po wyjęciu go z krzesełeczka próbowałam go uspokajać, sprawdzać pieluszkę - w końcu, po kilkunastu minutach zaczęłam go karmić mlekiem i... uspokoił się:) Jadł uśmiechnięty, bo w końcu dostał to, co uważał za jedzenie i za jedyną rzecz, która może zaspokoić jego głód.
Co On myśli zatem o przygotowywanej przeze mnie marchewce? Czy myśli, że to nowa forma zabawy z mamusią? :) Małe dzieci są doprawdy niesamowite! a ich świat cudowny i całkowicie inny niż nasz. Każdy dzień dzięki Hubertowi jest teraz nową przygodą, codziennie się czemuś dziwię i odkrywam nowe rzeczy, a żeby tego nie zapomnieć mam zamiar to spisywać :)