Jak juz pisałam wcześniej mój Hubuś z wakacji wrócił przeziębiony. Teraz czuje się już dobrze. Ku naszemu zadowoleniu Hubert bardzo dzielnie zniósł chorobę i związane z nią 'niedogodności' w postaci kaszlu, kataru i niemożliwości oddychania przez nos. Bardzo dobrze przyjmował leki podawane łyżeczką. Po części może dlatego, że antybiotyk był słodki i truskawkowy, ale nie zrażała Go również witamina C chytrze przez nas przemycana tuż po antybiotyku. Inhalacja też przypadła mu do gustu, traktował ją raczej jako świetną zabawę, łapał rączkami, próbował gryźć ( a raczej memłać ;).
Hubert dobrze przetrwał chorobę, ale nie obyło się bez niespodzianek.
W dni robocze (poniedziałek - piątek) umawiamy sie do naszej pediatry. Starsza Pani, z bardzo dobrym podejściem do dzieci, polecana przez kilku innych lekarzy, tym samym ufam Jej opiniom i diagnozom jakie do tej pory Nam stawiała. I co najważniejsze, nie bagatelizuje żadnych objawów,z którymi przychodziłam i zawsze starannie badała moje dzieciątko. Tu z wyborem pediatry bardzo nam się poszczęściło, tym bardziej, że przychodnię mamy ok 50 metrów od domu. Ale niestety dzieci nie chorują tylko od poniedziałku do piątku. Hubert jak coś Go 'bierze', to raczej w weekend.
Za pierwszym razem trafiliśmy do Pani doktor, która pobieżnie zbadała Huberta. Zaleciła krople na katar i stwierdziła, że trzeba czekać, bo albo mu przejdzie, albo się pogorszy (wow!). Na szczęście przeszło. Chyba po to, by po 2 tygodniach powrócić ze zdwojoną siłą. I tym razem padło na weekend. Dodatkowo, na powrót z wakacji. Postanowiliśmy zatem w najlbliższej miejscowości po drodze zatrzymać się i pójść do lekarza.
Dyżur miał lekarz w miejskim szpitalu. Przed nami 4 osoby w kolejce, zatem liczyliśmy, że w przeciągu godziny Hubert zostanie zbadany i będziemy mogli spokojnie pojechać dalej. A jednak nie. Okazało się, że gabinet dyżurnego lekarza i izba przyjęć są połączone nie tylko dodatkowymi drzwiami, ale i osobą Pani doktor. Przez godzinę naszego pobytu w tym szpitali nie została przyjęta ani jedna nowa osoba, kolejka za nami wydłużyła się bardzo. Nie zdecydowaliśmy się na dalsze czekanie i wizytę po tym jak dowiedziałam się, że osoba, którą brałam za stażystkę jest lekarzem, na którego czekamy. Myślałam, ze to stażystka, po tym jak nie potrafiła sama zdecydować, czy babcię z krwotokiem z nosa i zawrotami głowy przyjąć na oddział, czy tylko odstawić Jej leki. Kilka dodatkowych pytań jakie "Pani Doktor" zadawała zwoływanym na konsultacje lekarzom utwierdziło mnie w przekonaniu, że wizyta tam raczej nie pomoże Hubertowi, a mnie nie uspokoi. Pojechaliśmy dalej. Ostatecznie mocno zdeterminowani, w następnej miejscowości uprosiliśmy pediatrę z oddziału dziecięcego o zbadanie Hubusia. I całe szczęście, bo Hubert miał już ostre zapalenie górnych dróg oddechowych (co potwierdziła nasza Pediatra).
Zastanawiam się skąd się biorą lekarze dyżurujący w weekendy w zastępstwie lekarza rodzinnego. Czy wraz z końcem tygodnia spadają im kompetencje, czy tylko chęci? A może to jest jakaś forma kary dla lekarzy? Nie wiem, dzielę się tylko moimi wrażeniami i mam nadzieję, że nie będę musiała znów korzystać z weekendowej pomocy lekarza. Zwłaszcza pediatry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz