środa, 4 marca 2015

"I co my z tego mamy?" - przemyślenia po przeczytaniu książki

Dwa dni temu 'wpadła' mi w ręce książka Dominiki Figurskiej i Agaty Puścikowskiej "I co my z tego mamy?". Przyznam się, że miałam dość duże oczekiwania wobec tej książki, gdyż naiwnie wierzyłam, że "Znak" wydaje tylko dobre książki. Liczyłam, że nie będzie to kolejna celebrycka książka "o niczym". No i muszę przyznać, że czytało mi się ją momentami bardzo szybko - bo czytałam po dwa zdania na stronie i kartkowałam dalej...
Obie Panie z jednej strony opisują, że bycie mamą i to mamą 5 dzieci jest wspaniałe, a z drugiej strony już od pierwszych stron opisują jak były wytykane na ulicy palcami, że rodzina wielodzietna traktowana jest jak patologia. że nawet babcie i inne bliskie kobiety często krytykują posiadanie większej nić dwójka liczby dzieci. Czytając tę książkę zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę żyjemy w aż tak spaczonym społeczeństwie? I mam nadzieję, że nie.
Mam nadzieję - bo ja wielodzietności nigdy jako patologii nie traktowałam, a raczej jako wspaniały dar. Myślałam zatem, że książka dwóch aktywnych zawodowo mam będzie bardziej wskazywała, że jak się chce - to można wszystko, że praca i wielodzietne macierzyństwo jest możliwe. Że - jak to było w opisie książki napisane - podzielą się swoimi doświadczeniami i udowodnią, że praca, rodzina i dbanie o siebie nie wykluczają się. A po przeczytaniu tej książki zrobiło mi się raczej żal, że te Panie musiały (i może muszą) zmagać z taką społeczną dezaprobatą - bo taki jest oddźwięk większości stron tej książki.
"Na pięć ciąż trzy razy ustąpiono mi miejsca w autobusie. Z czego trzy razy zrobiły to kobiety. Co się z facetami dzieje?" - ja mam za sobą jedną ciążę, ale nie raz ustępowano mi miejsca w autobusie, w kolejce do kasy i nawet nieznajomi mężczyźni odnosili się jakby z pewną delikatnością. Nie mówię, że tak jest zawsze, ale jedynie, że może nie ma co uogólniać narzekania. Zdarzają się co prawda negatywne wyjątki, ale to nie jest reguła.
Osobiście drugi raz książki tej bym nie przeczytała. Chyba nawet pierwszy raz też nie, gdybym wiedziała o niej to, co wiem teraz ;)
Może tak negatywny odbiór tej książki wynika z tego, że liczyłam bardziej na  przykłady, opis tego, że daje się pogodzić macierzyństwo, wielodzietność i pracę (bo to jest mój największy strach obecnie), a nie komunikat, że trzeba edukować społeczeństwo, że wielodzietność nie jest patologią ( to już wiem:) .
Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym powiedziała, że całą książka mi się nie podobała. Kilka zdań z całej książki podobało mi. I bardzo podobały mi się końcowe "zasady" (strona 234-235):

1) Jesteś mądrą, dobrą kobietą i matką. Uwierz w to
2) Masz prawo popełniać błędy, bo ludzie popełniają błędy
3) Kochaj siebie i szanuj siebie
4) Nie udawaj kogoś kim nie jesteś
5) Nie bój się walczyć o swoje, o swoją rodzinę i małżeństwo
6) Działaj zgodnie z własnym rozumem i intuicją.

Choroba dziecka - czy podawać antybiotyk?

Hubuś ma prawie 11 miesięcy i do tego czasu zażywa obecnie już 3 antybiotyk. Dwa razy zaraził się od swoich kuzynów, ten ostatni - nie wiem co się stało :( najdziwniejsze w tej chorobie jest to, że jedynym objawem było pokasływanie. Ani gorączki, ani kataru, nawet samopoczucie miał i ma dobre (nie licząc momentów bólu związanego z ząbkowaniem). Gdy pokasływanie zaczęło się nasilać poszliśmy do lekarza. W piątek "wszystko było jeszcze dobrze" i bez zaleceń, a w poniedziałek dostaliśmy antybiotyk.
Samym przeziębieniem  kończącym się na inhalacji solą fizjologiczną, czy czymś podobnie mało inwazyjnym, nie przejmowałabym się, gdyż przemówił do mnie argument naszej pielęgniarki. Powiedziała ona, że dziecko do roku może się spokojnie do 3 razy przeziębić - łapie w tym czasie odporność, a organizm uczy się na przyszłość walczyć z infekcjami. Ale czy jeżeli przeziębieniu towarzyszy antybiotyk, to organizm dziecka nadal uczy się jak radzić sobie z przyszłymi zagrożeniami/infekcjami?
Słyszałam, że lekarze w Wielkiej Brytanii w ogóle nie przepisują antybiotyków. U nas rzadko kiedy spotyka się  by lekarz rodzinny nie przepisał antybiotyku. Skąd ta różnica? Czy nasze dzieci chorują inaczej? Czy są to inne metody uczenia lekarzy? Czy też może świadomość, że antybiotyk na pewno zadziała i dziecko będzie szybciej "z głowy" (do następnego zachorowania).
Nie mnie oceniać, ponieważ nie znam się na tym. Nie studiowałam medycyny, nie mam praktyki lekarskiej, ale jako matka mam prawo pytać i zastanawiać się, czy moje dziecko na pewno dostaje to co najlepsze. A widząc jak wokoło dzieci znajomych, rodziny po pójściu do żłobka chorują co drugi tydzień i za każdym razem są "częstowane" antybiotykiem, to krew mnie zalewa. Wkurzam się, ale nie mam też odwagi przy wizycie lekarskiej stanowczo powiedzieć, że nie wykupię antybiotyku mojemu dziecku - proszę zalecić inne leczenie. A to dla tego, że raz jak oponowałam, to nasza lekarka (do której mimo wszystko posiadam całkiem spore zaufanie), powiedziała, że przy tak małym dziecku to przebieg choroby jest nieprzewidywalny i może się okazać, że jutro będziemy musieli jechać do szpitala. Nie odważyłam się zaryzykować. Wybrałam wówczas i wybrałam w ten poniedziałek coś, co uważałam za mniejsze zło. Czy słusznie - nie wiem.

Ciekawa jestem jak inni rodzice sobie z tym radzą. Moi znajomi powiedzieli mi kiedyś, że chodzą do "lekarza" (czy też znachorki - nie pamiętam), która nie leczy antybiotykami, a jedynie ziołami i lekami homeopatycznymi. Zioła w porządku - jestem za. Ale na leki homeopatyczne na pewno bym się nie zdecydowała. Czy w Polsce (lub w Lublinie - bo tutaj mi bliżej ostatnio;) mamy ten tylko wybór pomiędzy antybiotykami na każde przeziębienie, a homeopatią?
Ciekawa jestem doświadczenia innych rodziców w tym względzie. Ktoś się podzieli swoją wiedzą? :)

poniedziałek, 2 marca 2015

Jaki fotelik samochodowy - cd

W okolicach stycznia, gdy nasz Hubuś w swoim pierwszym foteliku mieścił się tylko w jednej warstwie ubrań (zatem kombinezony, kurtki, czy grubsze swetry nie wchodziły już w grę) kupiliśmy kolejny fotelik samochodowy.
Jak pisałam wcześniej, po przeczytaniu o kwestiach bezpieczeństwa, uparłam się, że musi być to fotelik tyłem do kierunku jazdy. Trochę obawialiśmy się, bo straszono nas, że dziecko nie będzie chciało długo tak jeździć i że szybko będziemy wymieniać nasz fotelik. Rzeczywistość mile nas jednak zaskoczyła, bo Hubusiowi nowy zakup spodobał się od razu. Po pierwsze dla tego, że w foteliku tym siedzi dużo wyżej niż w tym pierwszym, a co za tym idzie widzi o wiele więcej. Pozycja do jazdy jest siedząca lub pochylona - czyli też dodatkowa zmiana, ale przy pochyleniu pozwala nadal na odciążenie kręgosłupa.
Zacznę jednak od początku. Szukaliśmy fotelika tyłem do kierunku jazdy montowanego na pasy. Kupiliśmy montowany na isofix. Dlaczego? Po pierwsze dla tego, że okazało się, że nasz samochód posiada jednak isofix (wow! :D), ale też dla tego, że sposób montażu takiego fotelika jest szybszy/łatwiejszy niż na pasy. Samej udało mi się go zamontować w 8 minut. Mój mąż wyrabia się już w 5 ;) Kolejnym powodem, który przekonał Nas do tego konkretnego już modelu, była jego wielkość. Otóż fotelik ten jest wąski w porównaniu z pozostałymi tego rodzaju i tym samym na tylnej kanapie (pomijając dyskusje o kwestiach bezpieczeństwa) mogą jechać dwie dodatkowe osoby. czyli fotelik zajmuje tylko 1 miejsce.
Niestety, szukając informacji o fotelikach następnych skierowanych tyłem do kierunku jazdy, nikt nie pisze, że zabierają one duuuuuużo miejsca. Te montowane na pasy w większości samochodów powodują to, że przedni fotel musi być dosunięty maksymalnie do przodu. Czyli - nikt tam już nie usiądzie. Foteliki te są naprawdę duże. Fotelik, który wybraliśmy pozwala na to, by w naszym samochodzie z przodu usiadła jakaś osoba. Co prawda musi mieć krótkie nóżki ;) ale zawsze to coś ;)
A i jeszcze na koniec dodam, że pozycja z siedzącej na pochyloną zmienia się w nim dość łatwo i można to wykonać na zamontowanym na isofix'ie foteliku (tzn. nie trzeba go wypinać, czyli nawet w drodze jak dziecko zaśnie można fotelik delikatnie pochylić. Delikatnie - bo foteliki te wychylają się o wiele mniej niż to sobie wyobrażałam).
Z doświadczenia tych kilku miesięcy mogę powiedzieć, że dziecko nie ma nic przeciwko siedzeniu tyłem do kierunku jazdy - bo nie zna innej możliwości. W następnym foteliku siedzi więcej i widzi więcej, bo widzi wszystko w bocznej i tylnej szybie. Żaden fotel nie zasłania mu widoku. W pozycji tej widzi lepiej mamę (jeżeli ta siedzi z tyłu) i mama ma też lepszy dostęp do dziecka niż, gdyby siedziało  przodem.
A i chyba nie napisałam co kupiliśmy. Zdecydowaliśmy się na fotelik firmy Romer (Romer Max-Fix2) i szczerze go polecam. Jest to niestety spory wydatek, ale uważam, że jeżeli tylko ma się taką możliwość, to warto wydać te pieniądze - w grę wchodzi bezpieczeństwo.
Zapomniałam jeszcze dodać, że fotelik ten, jako 1 z kilku posiada 'Test plus'.

A jakie Wy macie doświadczenia z fotelikami dla dzieci? Które polecacie, którymi się rozczarowaliście?

Koniec naturalnego karmienia i podsumowanie ostatnich miesięcy

Hubert skończył już 10 miesięcy. Do tej pory moje mleko było Jego ulubionym pokarmem. Do tego stopnia, że jeszcze tydzień temu zdarzały się dni, że oprócz mleka prawie nic więcej nie jadł.
Nie pisałam przez kilka miesięcy, nad powodami nie ma sensu na razie się rozpisywać :) W tym czasie bardzo dużo rzeczy uległo zmianie. Ja wróciłam na zajęcia z hiszpańskiego, a Hubuś zaczął spędzać dłuższe chwile bez mamy za to z tatą lub którąś z cioć i okazało się, że Hubertowi to w ogóle nie przeszkadza (o ile nic mu nie dolega). Po moim powrocie przez kilka minut nie schodzi mi z rąk - musi się poprzytulać (jest dużym pieszczochem:) a potem znów wraca do zabawy:)
Na dzień dzisiejszy Hubuś posiada już 6 ząbków, a 2 dodatkowe są w drodze, co też czasami spędza nam sen z powiek - delikatnie mówiąc;). Potrafi powiedzieć 'baba', 'tata', 'mama' i 'papa' na pożegnanie (przyprawia nas to o wielką dumę;). Jest wielkim małym odkrywcą - próbuje otwierać wszystko co się da - a jak się nie da, to ugryźć, rozedrzeć lub uderzyć (w nadziei, że wyda dźwięk). Jego dieta poszerza się z dnia na dzień. Codziennie szuka nowych okruszków na podłodze, próbował już nawet zjeść martwą biedronkę i muchę (biedronki chyba są smaczniejsze, bo przy próbie wydostania z Jego ust pancerzyka, o mało co nie straciłam palców. Muchę za to oddał bardzo chętnie). Od tygodnia Hubi raczkuje i sam staje przy meblach. Dodam, że waży już ok 11,5 kg a Pani doktor określa Go, że wygląda jak pączek w maśle ;)
Od kilku dni mamy w domu rewolucję. Hubi z dnia na dzień zaczął mnie gryźć podczas karmienia. Stało się to tak nagle, bez żadnych sygnałów ostrzegawczych, że początkowo nie wiedziałam co się dzieje. Nie dopuszczałam myśli, że moje dziecko, dla którego moje mleko było do tej pory całym światem już go nie potrzebuje. Na gryzienie nałożyło się wyżynanie dwóch dolnych czwórek i kaszel, przez który dziś dostaliśmy antybiotyki.
Od wczoraj Hubi dostaje mleko modyfikowane. Bardzo się cieszymy, że pije z butelki, bo do tej pory z butelki pił tylko wodę. Ani mojego mleka nie chciał pić z butelki, ani soczków, ani kaszy - nic. Jeszcze czasami próbuję Go karmić (łudziłam się, że gryzienie było spowodowane bólem dziąseł), ale wzbudza to większy strach i ból niż Hubiemu radość, więc trzeba się już chyba pogodzić z tym, że moje dziecko samo zdecydowało, że już nie chce jeść ode mnie. (Patrząc z szerszej perspektywy, to tak chyba jest lepiej).
Kolejnym problemem, który zrodził się w tych ostatnich dniach było zasypianie. Hubi do ter pory zasypiał tylko przy piersi, podczas jedzenia.  Teraz sam odrzucał taką możliwość. Kilka razy skończyło się to spaniem z nami w łóżku, próbą noszenia na rękach (nie chciał), czy odkładaniem do łóżeczka ( po 5 minutach płaczu powiedziałam, że jednak nie). Ostatecznie od dwóch Hubusia usypia wieczorem mąż. Przy nim i z butelką zasypianie wygląda o niebo lepiej niż jak ja próbowałam to robić (jednak tata to tata;).
Nie rozwiązanym problemem pozostają jeszcze pobudki nocne (nie wiem jak On chce, by Go utulić, by zasnął z powrotem w łóżeczku swoim) i drzemki dzienne ( te też mu się zmieniają z dwóch na jedna). W ciągu dnia bowiem nie chce zasnąć. Chce mu się spać, ale jak próbuję położyć go spać, to włącza się bunt, bo twierdzi, że da radę jeszcze się bawić.
Jestem jednak pełna nadziei, że razem znajdziemy najlepsze rozwiązanie ;)