wtorek, 28 października 2014

Jaki fotelik samochodowy?

Jesteśmy obecnie na etapie szukania nowego fotelika samochodowego i mamy z tym mały problem.
Hubert skończył niedawno 6 miesięcy, ale na wielkość jest taki, jak Jego roczna koleżanka. Oznacza to też, że za chwilę nie będzie się już mieścił w swoim obecnym foteliku, a jeszcze sam nie siada. Siedzi - ale tylko u kogoś na kolanach, chociaż chciałby więcej, to jeszcze nie ma siły. Główkę trzyma ładnie, ale jednak nadal słabo - ma przecież zaledwie pół roku. I tu się pojawia nasz problem.
Szukając fotelika samochodowego rodzice natykają się obecnie na kampanię, aby dziecko jak najdłużej jeździło tyłem do kierunku jazdy. Zaleca się zatem, aby taki właśnie fotelik zakupić ze względów bezpieczeństwa (dodatkowe wyjaśnienia tutaj: http://osiemgwiazdek.blogspot.com/2013/01/przewoz-dziecko-tyem-do-kierunku-jazdy.html). W Polsce jednak fotelików takich jest jak na lekarstwo. Przekonana argumentami wymienionymi m.in w w/w artykule i tym, że moje dziecko ma zaledwie  pół roku, a my jeździmy dużo samochodem chciałam kupić fotelik samochodowy montowany tyłem do kierunku jazdy. 
Na przeciw argumentom podawanym przez mamy starszych dzieci, że za kilka miesięcy na pewno mój maluch nie będzie chciał tyłem jeździć, zaczęłam poszukiwania. Na razie to początki, ale już pokazały się pierwsze trudności.
Większość takich fotelików jest bardzo droga. W tym roku MaxiCosi i Recaro dodali do swojej oferty foteliki montowane tyłem do kierunku jazdy i to w całkiem przystępnych cenach. Jednak foteliki te montowane są systemem isofix, którego w naszym samochodzie nie mamy. Wiem, że system isofix jest bezpieczniejszy niż montaż na pasy, ale skoro foteliki montowane przodem do kierunku jazdy i foteliki 0-13 mogą być montowane na pasy samochodowe, to dlaczego foteliki RWF nie mogą? Czy rodzice posiadający starsze samochody są zmuszeni do rezygnacji z jazdy z maluchem w trosce o jego bezpieczeństwo (wypadki niestety zależą też od innych kierowców, nie tylko od naszej bezpiecznej jazdy), czy też do zakupienia fotelika montowanego przodem do kierunku jazdy.
Zachęcona opcją 'Kontakt' na stronie MaxiCosi postanowiłam podzielić się z Nimi moimi obawami i poprosiłam o pomoc w wyborze najlepszej opcji. Niestety od 3 tygodni nie uzyskałam odpowiedzi. Fotelika odpowiedniego dla Huberta nadal szukam i nadal czekam na odpowiedź od MaxiCosi, pełna nadziei, że nie zostałam zignorowana.
Ciąg dalszych poszukiwać opiszę jeszcze ;)

czwartek, 23 października 2014

Pozytywny weekend, pozytywni ludzie

W weekend mój synek był na pierwszej w życiu "imprezie". Do znajomych przyjechali znajomi z Ukrainy i zwykłe spotkanie przerodziło się w spotkanie z gitarą i piosenką ukraińsko-polską. Po pierwszych dźwiękach gitary Hubuś zdezorientowany schował się u mamy w objęciach, ale już po chwili potwierdził tylko swoje zamiłowanie do muzyki próbując łapać za gitarę. Ale ku mojemu zdziwieniu Hubert nie przesiedział spotkania u mnie na kolanach. Praktycznie od wejścia zapoznał się z nowym 'wujkiem', z którym tak dobrze się dogadywał tańcząc, śpiewając... Nowy 'wujek' pozwalał mu nawet grać na gitarze, co Hubertowi bardzo się spodobało. A mama - potrzebna była tylko na karmienie ;) i nieznajomość języków nie była tu przeszkodą w dobrej zabawie :)
Bardzo się cieszę, że moje dziecko tak pozytywnie reaguje na innych ludzi. Jestem też pod ogromnym wrażeniem tego, jak obcy ludzie reagują na moje dziecko, chociaż wiem, że jest to raczej ogólny urok, który posiadają wszystkie małe dzieci. Niewiarygodnym jest jednak fakt jak ludzie zachowują się pod wpływem dzieci, wypływa z Nich od razu dobroć, ciepło i pozytywna energia. Ten nowy 'wujek' dopiero poznał mnie i Huberta, a bawił się z Nim, jakbyśmy się znali i przyjaźnili od lat.
Podobną pozytywną sytuację mieliśmy dnia następnego, kiedy to pojechaliśmy z Hubertem do kościoła. Podczas czytania Ewangelii  Hubertowi nudziło się już siedzieć, więc marudząc u mnie na rączkach zaczął się rozglądać dookoła. Zauważyła to jedna Pani i uśmiechając się wyciągnęła do Niego ręce, na co Hubert nie wahał się ani chwili ;) i w ten sposób przesiedział u nieznajomej Pani na rękach całe kazanie i modlitwę wiernych. Hubert wywołał u Pani niemal nieprzerwany uśmiech na twarzy, a u mnie podziw, że jest takim odważnym chłopcem, ale i dumę, że tak pozytywnie wpływa na innych ludzi.
Pisząc to, przeszło mi przez myśl, że ten weekend był jakby odpowiedzią na jeden z moich poprzednich postów. Ludzie są dobrzy i dobrych ludzi można spotkać na każdym kroku. Trzeba tylko codziennie z otwartością i dziecięcą szczerością podchodzić do życia i do innych napotkanych osób :)

niedziela, 19 października 2014

Pan kotek był chory...

Jak juz pisałam wcześniej mój Hubuś z wakacji wrócił przeziębiony. Teraz czuje się już dobrze. Ku naszemu zadowoleniu Hubert bardzo dzielnie zniósł chorobę i związane z nią 'niedogodności' w postaci kaszlu, kataru i niemożliwości oddychania przez nos. Bardzo dobrze przyjmował leki podawane łyżeczką. Po części może dlatego, że antybiotyk był słodki i truskawkowy, ale nie zrażała Go również witamina C chytrze przez nas przemycana tuż po antybiotyku. Inhalacja też przypadła mu do gustu,  traktował ją raczej jako świetną zabawę, łapał rączkami, próbował gryźć ( a raczej memłać ;).
Hubert dobrze przetrwał chorobę, ale nie obyło się bez niespodzianek.
W dni robocze (poniedziałek - piątek) umawiamy sie do naszej pediatry. Starsza Pani, z bardzo dobrym podejściem do dzieci, polecana przez kilku innych lekarzy, tym samym ufam Jej opiniom i diagnozom jakie do tej pory Nam stawiała. I co najważniejsze, nie bagatelizuje żadnych objawów,z którymi przychodziłam i zawsze starannie badała moje dzieciątko. Tu z wyborem pediatry bardzo nam się poszczęściło, tym bardziej, że przychodnię mamy ok 50 metrów od domu. Ale niestety dzieci nie chorują tylko od poniedziałku do piątku. Hubert jak coś Go 'bierze', to raczej w weekend.
Za pierwszym razem trafiliśmy do Pani doktor, która pobieżnie zbadała Huberta. Zaleciła krople na katar i stwierdziła, że trzeba czekać, bo albo mu przejdzie, albo się pogorszy (wow!). Na szczęście przeszło. Chyba po to, by po 2 tygodniach powrócić ze zdwojoną siłą. I tym razem padło na weekend. Dodatkowo, na powrót z wakacji. Postanowiliśmy zatem w najlbliższej miejscowości po drodze zatrzymać się i pójść do lekarza.
Dyżur miał lekarz w miejskim szpitalu. Przed nami 4 osoby w kolejce, zatem liczyliśmy, że w przeciągu godziny Hubert zostanie zbadany i będziemy mogli spokojnie pojechać dalej. A jednak nie. Okazało się, że gabinet dyżurnego lekarza i izba przyjęć są połączone nie tylko dodatkowymi drzwiami, ale i osobą Pani doktor. Przez godzinę naszego pobytu w tym szpitali nie została przyjęta ani jedna nowa osoba, kolejka za nami wydłużyła się bardzo. Nie zdecydowaliśmy się na dalsze czekanie i wizytę po tym jak dowiedziałam się, że osoba, którą brałam za stażystkę jest lekarzem, na którego czekamy. Myślałam, ze to stażystka, po tym jak nie potrafiła sama zdecydować, czy babcię z krwotokiem z nosa i zawrotami głowy przyjąć na oddział, czy tylko odstawić Jej leki. Kilka dodatkowych pytań jakie "Pani Doktor" zadawała zwoływanym na konsultacje lekarzom utwierdziło mnie w przekonaniu, że wizyta tam raczej nie pomoże Hubertowi, a mnie nie uspokoi. Pojechaliśmy dalej. Ostatecznie mocno zdeterminowani, w następnej miejscowości uprosiliśmy pediatrę z oddziału dziecięcego o zbadanie Hubusia. I całe szczęście, bo Hubert miał już ostre zapalenie górnych dróg oddechowych (co potwierdziła nasza Pediatra).
Zastanawiam się skąd się biorą lekarze dyżurujący w weekendy w zastępstwie lekarza rodzinnego. Czy wraz z końcem tygodnia spadają im kompetencje, czy tylko chęci? A może to jest jakaś forma kary dla lekarzy? Nie wiem, dzielę się tylko moimi wrażeniami i mam nadzieję, że nie będę musiała znów korzystać z weekendowej pomocy lekarza. Zwłaszcza pediatry.

środa, 8 października 2014

Brak słów...

Dziś na fb ktoś opublikował filmik, jak matka bije swoje kilkumiesięczne dziecko. Obejrzałam fragment ze łzami w oczach. Całości nie dałam rady obejrzeć. Piszę o tym, bo coraz częściej słyszę w wiadomościach o  okropieństwach jakie dorośli czynią tym małym Aniołkom. Telewizora nie mam, więc różne wiadomości do mnie pewnie nie docierają i chwała Bogu, że nie.
Jako matka zastanawiam się jak trzeba mieć posrane w głowie, jak być całkowicie zdemoralizowanym i wyprutym z jakichkolwiek uczuć, by czynić takie rzeczy. Nie pojmuję tego i tylko płakać mi się chce jak pomyślę, że te małe istotki, które tak bezgranicznie ufają nam dorosłym, nie są w stanie się obronić i nie rozumieją jak ktoś, kto POWINIEN ich kochać i opiekować się nimi, wyrządza im taką krzywdę.
Jestem totalnie zbulwersowana i oburzona jak pomyślę, że takich ludzi mamy w naszym globalnym społeczeństwie (bo nie mówię tu tylko o Polsce). Do czego ten świat może dojść, gdy osoby dorosłe pozbawione są jakichkolwiek oznak dobra i miłości. Piszę pozbawione, gdyż uważam, że mając chociaż namiastkę pozytywnych uczuć i odczuć w sobie, to nie możnaby było wyrządzić takiego okrucieństwa tym małym niewiniątkom.
Nie wiem, co się dzieje z tym światem, z ludźmi, że zachowują się gorzej niż zwierzęta (te dbają o swoje dzieci). Serce mi się kraja, a nie mając możliwości bezpośredniego działa by ochronić te maleństwa, proszę Boga, by zaopiekował się nimi i uchronił przed wypaczonymi dorosłymi.

wtorek, 7 października 2014

Pierwsze wspólne wakacje

Dwa dni temu wróciliśmy z naszych pierwszych wspólnych wakacji. Mój mąż nieoczekiwanie dostał 2 tygodnie wolne w pracy i postanowiliśmy pojechać nad morze. Wyprawa na wariackich papierach, ale wyznaję zasadę, że takie są najlepsze ;)
Pierwszym wyzwaniem okazało się pakowanie bagaży :) Jak zaczęłam zbierać i pakować rzeczy Hubusia - te najpotrzebniejsze oczywiście, to okazało się, że albo nasz samochód jest za mały albo, że nasz samochód jest za mały ;) Zdziwiło mnie to ogromnie, gdyż jeszcze w czasie ciąży zmienialiśmy samochód na większy, aby pomieścić wózek i nasze bagaże. Na chwilę obecną śmiem twierdzić, że dla rodziny z niemowlakiem najlepsza na wyjazdy byłaby ciężarówka.
Wracam do pakowania. Zaczyna się od ubranek, coś na zimną pogodę, coś na jeszcze gorszą oraz coś na ładną i ciepłą jesienną pogodę, do tego jeszcze ręcznik, kocyk, kosmetyki i walizka pełna. A gdzie lekarstwa? Hubuś miał katar więc potrzebne były krople, na wszelki wypadek coś od gorączki (odpukać w niemalowane), witaminy - w tej części chyba wszystko mam. Paczka pampersów (resztę się dokupi), nosidełko na spacery nad morzem, wózek gondolka z folią przeciwdeszczową już siedzą w samochodzie. Bagażnik jakoś daje radę, ale to jeszcze nie koniec. Przecież Hubuś zaczął jeść coś więcej niż moje mleko. Łyżeczka, miseczka, deserek, zupka (resztę się dokupi), kasza manna - o nie - zapomniałam o śpiworku do spania, przecież Hubert ze wszystkiego innego się wykopuje! Chyba wszystko, teraz moje bagaże (muszę się zmieścić do małej torby. Niewykonalne? Mama potrafi wszystko :) Niewielki bagaż męża i już stelaż wózka jedzie jednak z nami w środku, ale bagażnik jakoś się dopiął. Ostatni rzut oka na mieszkanie i przypominam sobie o rogalu do karmienia (niezbędny w podróży samochodem jak się już zdążyłam zorientować), zabawkach na drogę, mojej kosmetyczce... Chyba wszystko (oczywiście czegoś zapomnieliśmy, ale teraz nie pamiętam czego ), samochód zapakowany jedziemy :)
Trochę obawialiśmy się tego, jak nasz maluszek zniesie 8 godzinną podróż samochodem więc  w połowie drogi zatrzymaliśmy się na nocleg. Rozwiązanie to okazało się zbawienne, ponieważ Hubertowi niedzielna podróż nie podobała się. Poniedziałkowa przebiegła tylko trochę lepiej, dlatego bardzo bałam się drogi powrotnej. Musieliśmy robić więcej postojów, Maluszek był marudny i ciężko mu się zasypiało.Udręki podróży zrekompensowało całkowicie polskie morze. Co prawda o kąpieli nie było już mowy, ale same spacery nad wodą i możliwość spędzenia czasu tylko we troje sprawiły, że były to dla mnie najlepsze wakacje :)
Niestety po tych dwóch tygodniach Hubert złapał katar, który przerodził się w infekcje górnych dróg oddechowych, ale o tym napiszę później. Dodam tylko, że podróż powrotną zniósł bardzo dobrze, albo spał, albo bawił się. Robiliśmy tylko dłuższe niż pół godzinne spacery i zamiast na stacjach benzynowych zatrzymywaliśmy się też na wycieczki z nosidełkiem po przydrożnych atrakcjach. Oczywiście drogę powrotną też przebyliśmy w dwóch etapach :)