piątek, 28 listopada 2014

O sposobach wychodzenia z marazmu

Pogoda zmieniła się z szarej, mokrej i bardzo dołującej mnie, na po prostu mroźną. Brakuje jeszcze tylko śniegu, szronu na drzewach i pełnia szczęścia gotowa :)
Po ostatnim dołującym dniu postanowiłam wziąć się w garść i tak też się stało :) co prawda nie wróciłam jeszcze do nauki, ale zaczęłam od ogarniania mieszkania i tego, co wokół mnie na co dzień wpływa na mnie. Posprzątałam mieszkanie, przygotowałam własnoręcznie przyprawę do piernika i tak zapachniało mi świętami, że kupiłam też kilka ozdób świątecznych. Jutro jak tylko wróci mój mąż pojedziemy po choinkę - myślę, że wówczas nastrój świąteczny będzie powodował pełnię szczęścia przynajmniej do nowego roku ;)
Od czasu do czasu lubię (uspokaja mnie to, a dodatkowo podbudowuje, jeżeli wszystko mi wyjdzie :) ) piec lub gotować. W gotowaniu lubię eksperymentować, często sama coś wymyślam na podstawie tego, co akurat mam w lodówce, a robiąc coś z przepisu - i tak się go nigdy w pełni nie trzymam. Ot takie moje dziwactwo ;) Z pieczeniem jest troszeczkę inaczej. Z reguły staram się wykonywać wszystko według przepisu, ale nie odmierzam składników na wadze, tylko łyżkami, szklankami... ;) Na poprawę humoru zrobiłam już piernik staropolski, który czeka w lodówce, na 14 grudnia na upieczenie (ze strony: ), dziś robię pierniczki i croissanty jako niespodziankę na śniadanie dla męża ;)
Myślę, że za rok to już Hubert pomoże mi z pierniczkami i myślę, że oboje będziemy mieć z tego niezłą frajdę. Dziś już poszedł spać:)
Ja już idę do moich pierniczków. Dodam tylko, że Hubertowi pojawił się dziś 4-ty ząbek :) Chyba pominęłam poprzednie 2, ale nadrobię to dziś lub jutro :)

wtorek, 25 listopada 2014

Marazm

Mąż w delegacji. Od kilku dni z Hubertem znów spędzamy czas we dwoje i choć kocham nad życie tego małego stworka, to gdyby nie znajomi, którzy od czasu do czasu przychodzą w odwiedziny i przypominają, że miałam kiedyś inne życie, to chyba bym zwariowała.
Nie żałuję niczego, wręcz przeciwnie - cieszę się, że jestem tu i teraz. Cieszę się z każdej chwili jaką mogę spędzić z Hubertem. Ale czasami człowiek potrzebuje małej, maleńkiej odskoczni. Ot tak, żeby nie zwariować... Żeby nabrać sił, bo nie oszukujmy się, potrzeba dużo sił, żeby być mamą, nawet jak się ma tak słodkie, dobre i spokojne dziecko (dzięki Bogu;) ).
Chwilowa zmiana otoczenia, zakupy - ale nie spożywcze do domu. Tylko coś dla siebie, żeby przypomnieć sobie, że pojęcie Ciebie jeszcze nadal istnieje, że istnieję jeszcze 'Ja', a nie tylko 'My'...
Chwilowa zmiana otoczenia, bo dłuższa sprawiłaby chyba, żebym się zamartwiła. Uzależniłam się już od Niego i nie wiem, kto bez kogo nie mógłby dłużej wytrzymać.
Głowa podzielona. Myślę sobie, zrób coś dla siebie. Możesz wyjść z domu na kilka godzin, Hubert ma już 7 miesięcy, jest dużym chłopcem, poradzi sobie, a poza tym, to będzie dobra lekcja zanim pójdzie do żłobka. Druga ja lamentuje: zostawić Go? Mojego małego synka? Przecież on potrzebuje mamy! ( A może, to mama bardziej potrzebuje Jego?).
Wpadłam dziś w marazm, nic mi się nie chce. Uczyć mi się nie chce (miałam plany nauki nowego języka - udało się przez 3 miesiące). Do pracy wracać nie chcę. Nawet pisać mi się nie chciało - czuję wszechogarniające mnie zmęczenie, ale piszę - z nadzieją, że jak się wygadam, to wezmę się w garść.
Muszę wziąć się w garść. Muszę częściej pisać. Muszę zmotywować się do kontynuowania nauki. Muszę przejść na dietę i stracić brzuch (w to wątpię ;) -żart z samej siebie).
Dobrze, że są przyjaciele. Dla Ciebie mężu też wielkie dzięki, za to, że jesteś :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Karmienie piersią - teoria w zderzeniu z rzeczywistoscią

Karmienie piersią to jedna z najfajniejszych, a za razem najstraszniejszych rzeczy  jakie podczas macierzyństwa spotykają młodą mamę. Żadna teoria nie jest w stanie przekazać osobie, która tego nie robiła, co to właściwie znaczy.
Jestem bardzo szczęśliwa,że mogę karmić Huberta piersią, chociaż początkowo bałam się, że może być inaczej. Miałam wklęsłą jedną brodawkę i nawet położna ze szkoły rodzenia nie wyrażała się zbyt optymistycznie o tym. Powiedziała, że jest szansa, bo dziecko ma silny odruch ssania, ale, że faktycznie jest zbyt głęboko schowana. Wykonywałam polecone przez Nią ćwiczenia polegające na wyciąganiu brodawki strzykawką (obcina się strzykawkę od strony dzióbka, przekłada tłoczek w to miejsce i zasysa się brodawkę, próbując ją wyciągnąć. Można to jednak wykonywać pod koniec ciąży, by nie wywołać przedwczesnego porodu.) Nic jednak nie pomagało, więc bałam się, że maluch po urodzeniu też sobie z nią nie poradzi. Okazało się jednak inaczej :)
Dziecko ku mojemu ogromnego zaskoczeniu posiada taki odruch ssania, że już pierwszego dnia moja brodawka została wyciągnięta, ale pojawiła się koło niej dziura... Początki karmienia nie należą do łatwych i przyjemnych. I mama i dziecko muszą się nauczyć współpracować ze sobą. I jestem zdania, że każdy, kto chce karmić naturalnie ma taką możliwość, czasami potrzebna jest tylko czyjaś pomoc, nasza cierpliwość i determinacja, by przezwyciężyć początkowe trudności - bo łatwo na początku nie jest. Dla niedowierzających przypomnę tylko, że karmienie piersią jest naturalną czynnością i dawniej  tylko tak kobiety karmiły - obecnie chyba tracimy po prostu nasze instynkty...
Pierwsze dni i tygodnie karmienia były bolesne. Początkowo bolały mnie obie brodawki, potem jak nauczyłam się odpowiednio przystawiać Huberta bolała mnie już tylko lewa, która na siłę została wyciągnięta i rozerwana. Próbowałam kremów z apteki, masła (trochę pomogło), ale po kilku tygodniach karmienia przez łzy rana się zagoiła.
Do trudów karmienia dochodzą też: nawał mleczny, zastoje w piersi (bardzo bolesne) i zapalenie piersi(jeszcze gorsze). Ja zastoje w piersi miałam jeszcze do 6 miesiąca. Pojawiały się gdy nieopatrznie spałam na brzuchu lub gdy ucisnął mnie stanik (bez stanika nie mogłam chodzić/spać bo zalewało mnie mleko).
U początków karmienia problemem okazało się być również to, co w teorii miało mi pomóc. W wielu różnych mądrych (?) miejscach czytałam, że dziecko prawidłowo ssie, jeżeli podczas ssania jego usta układają się w "rybkę". Męczyłam się początkowo strasznie, poprawiałam Huberta po kilka razy zanim pozwoliłam mu ssać, bo ciągle nie było idealnej rybki. W końcu odpuściłam i dopiero niedawno zauważyłam, że teraz Hubert podczas karmienia ma usta ułożone w 'idealną rybkę' - zatem zalecam cierpliwość i niepopadanie w paranoje na początkach karmienia ;) Warto czytać i słuchać rad, ale nie można się zadręczać, jak na początku coś nam nie wychodzi.
Ale karmienie piersią jest warte wszelkich trudów. Takiej bliskości z dzieckiem nie da się osiągnąć w inny sposób. Uczucia, gdy dziecko jedząc przytula się do Ciebie pełne ufności jak do najcenniejszego skarbu jest nie do opisania. Tak chyba rodzi się miłość potrafiąca pokonać i wybaczyć wszystko :-) Teraz jak Hubert zaczyna ssać pierś, czasami odrywa się od niej, patrzy na n, uśmiecha szeroko, po czym łapczywie chwyta ją znowu i myślę sobie, że jestem ogromną szczęściarą...
Ps. Dodam jeszcze, że jak już ustąpią wszelkie boleści fizyczne związane z karmieniem, to staje się ono przyjemne dla mamy również fizycznie, nie tylko psychicznie.